piątek, 6 grudnia, 2024

Określenie rodziny jako podstawowej komórki społecznej jest powszechnie znane. Jak organizm z komórek, tak z rodzin składają się większe społeczności, naród, Kościół. Znaną jest też rzeczą, że ta podstawowa komórka ulega ostatnio różnym przeobrażeniom, między innymi zmniejsza się liczebnie. Już nie całe rody – jak kiedyś – ale małe grupki, składające się najczęściej z rodziców i dzieci, zwane rodzinami nuklearnymi, tworzą te podstawowe komórki. Żyją one własnym życiem, tak że nawet krewni widują się rzadko i nawet bliscy sąsiedzi często się nie znają. W takich rodzinach każda choroba staje się poważnym problemem, a wydarzenia losowe czy nawet potrzeba wyjazdu stwarzają sytuację bardzo trudną, bo rodziców nie ma kto zastąpić. Społeczeństwo składa się z tych małych komórek, gdyby je jednak narysować, powstałby nie schemat zbliżony do plastra miodu, gdzie jedna komórka ściśle przylega do drugiej, ale raczej szereg małych komórek, między nimi zaś wolna przestrzeń międzykomórkowa, a w niej pojedyncze punkty obrazujące osoby samotne. Osoby te nie należą do rodzin nuklearnych, nie należą do żadnej komórki, zostają «między». Od dawna mówi się o powołaniu do stanu duchownego, w ostatnim czasie pisze się też wiele o powołaniu do małżeństwa i rodzicielstwa. Powołania te związane są z określonymi zadaniami, a są to zadania ważne i zaszczytne, w społeczeństwie niezbędne. Podejmują je liczni ludzie z większą lub mniejszą świadomością, co nie zmienia świętości ich powołania i znaczenia tych zadań. A co z samotnymi? Czyżby dla nich zabrakło powołania? Czyżby nie było dla nich zadania ważnego, a jedynym obowiązkiem stało się dbanie o siebie i praca zawodowa, którą podejmują przecież także ludzie zakładający rodziny? Są ludzie samotni nie wiążący się z nikim z egoizmu, z chęci wygody i niepodejmowania odpowiedzialności za innych, ale są i tacy, którzy zostali w tę sytuację wtrąceni jakby przypadkiem. Nie odczuli powołania do stanu duchownego, a współmałżonka utracili lub nie znaleźli go z powodu nieszczęśliwej miłości, porzucenia czy innego zbiegu okoliczności albo też z różnych względów zdecydowali się na życie samotne. Czy naprawdę ta sytuacja jest wynikiem przypadku czyniącego ich niepotrzebnymi, czy też jest w niej jakiś sens, znak innego ważnego powołania?

0 Comments

Leave a Comment

Kategorie

Odzież

Określenie rodziny jako podstawowej komórki społecznej jest powszechnie znane. Jak organizm z komórek, tak z rodzin składają się większe społeczności, naród, Kościół. Znaną jest też rzeczą, że ta podstawowa komórka ulega ostatnio różnym przeobrażeniom, między innymi zmniejsza się liczebnie. Już nie całe rody – jak kiedyś – ale małe grupki, składające się najczęściej z rodziców i dzieci, zwane rodzinami nuklearnymi, tworzą te podstawowe komórki. Żyją one własnym życiem, tak że nawet krewni widują się rzadko i nawet bliscy sąsiedzi często się nie znają. W takich rodzinach każda choroba staje się poważnym problemem, a wydarzenia losowe czy nawet potrzeba wyjazdu stwarzają sytuację bardzo trudną, bo rodziców nie ma kto zastąpić. Społeczeństwo składa się z tych małych komórek, gdyby je jednak narysować, powstałby nie schemat zbliżony do plastra miodu, gdzie jedna komórka ściśle przylega do drugiej, ale raczej szereg małych komórek, między nimi zaś wolna przestrzeń międzykomórkowa, a w niej pojedyncze punkty obrazujące osoby samotne. Osoby te nie należą do rodzin nuklearnych, nie należą do żadnej komórki, zostają «między». Od dawna mówi się o powołaniu do stanu duchownego, w ostatnim czasie pisze się też wiele o powołaniu do małżeństwa i rodzicielstwa. Powołania te związane są z określonymi zadaniami, a są to zadania ważne i zaszczytne, w społeczeństwie niezbędne. Podejmują je liczni ludzie z większą lub mniejszą świadomością, co nie zmienia świętości ich powołania i znaczenia tych zadań. A co z samotnymi? Czyżby dla nich zabrakło powołania? Czyżby nie było dla nich zadania ważnego, a jedynym obowiązkiem stało się dbanie o siebie i praca zawodowa, którą podejmują przecież także ludzie zakładający rodziny? Są ludzie samotni nie wiążący się z nikim z egoizmu, z chęci wygody i niepodejmowania odpowiedzialności za innych, ale są i tacy, którzy zostali w tę sytuację wtrąceni jakby przypadkiem. Nie odczuli powołania do stanu duchownego, a współmałżonka utracili lub nie znaleźli go z powodu nieszczęśliwej miłości, porzucenia czy innego zbiegu okoliczności albo też z różnych względów zdecydowali się na życie samotne. Czy naprawdę ta sytuacja jest wynikiem przypadku czyniącego ich niepotrzebnymi, czy też jest w niej jakiś sens, znak innego ważnego powołania?

0 Comments

Leave a Comment