Po przeczytaniu tekstu o Febe z Kenchr powiedziała mi pewna Czytelniczka, że jest bardzo wiele osób, które nie założyły rodziny albo mają już dzieci odchowane, albo nie pracują już zawodowo, a w każdym razie takich, które chętnie pomogłyby innym, potrzebującym tej pomocy, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Prosiła, żeby o tym napisać. Rzeczywiście, jeśli w którejś z gazet pojawi się artykuł opisujący jakieś konkretne, jednostkowe wydarzenie dotyczące osoby chorej, opuszczonego dziecka itp., zwykle tyle osób zgłasza się z pomocą, że redakcja musi prosić o przestanie nadsyłania listów. Można to chyba rozumieć w ten sposób, że dużo jest ludzi ofiarnych. Zamknięci jednak w komórkach swoich mieszkań nie wiedzą często, co dzieje się obok. Może jest to samoobrona, bo są rzeczy, z którymi gdy się zetknie, trudno już pozostać obojętnym? Może brak wyobraźni albo po prostu nieśmiałość? W niektórych wypadkach można przyłączyć się do istniejących już grup samopomocy rodzin, opieki nad chorymi czy komitetów charytatywnych. Można na pewno dowiedzieć się od proboszcza, czy coś takiego jest w parafii. Związanie się z jakąś grupą ułatwia czynne zaangażowanie dla innych, a jednocześnie daje oparcie psychiczne – tak potrzebne każdemu człowiekowi. Bywa też, że instytucja, w której się pracuje, jest miejscem, gdzie ludzie czekają na bliższe i serdeczniejsze zwrócenie się do nich; problem tylko w dostrzeżeniu ich spraw. Można też zupełnie samemu poszukać ludzi, którym urzędowa pomoc nie należy się albo do których nikt nie dotarł. Takich, którym nie odmówiłoby się pomocy, gdyby poprosili, ale oni nie wiedzą, kogo prosić, albo prosić się wstydzą, albo nie wiedzą, że ktoś chciałby taką prośbę spełnić, lub nie przychodzi im na myśl, że nie są tak całkiem samotni, bo jest ktoś, kto chciałby im pomóc, tylko nie odważył się jeszcze na pierwszy krok. Można nauczyć się patrzeć w ten specjalny sposób, który pozwala dostrzec różne niespodziewane rzeczy nieraz całkiem blisko.
0 Comments